Maraton w Końskich był silnym pierwszym akordem. W jego wyniku narodziło się kluczowe pytanie: czy piątkowe debaty stworzyły swoisty „klub prezydencki”, który te wybory rozegra między sobą? Czy kandydaci, którzy w Końskich się nie pojawili, już stracili swoje szanse w tej kampanii? Na to pytanie da odpowiedź debata poniedziałkowa. Dopiero po niej będziemy znać odpowiedź na to, co się wydarzyło w piątek.
Ale te debaty w Końskich pokazały zjawiska, które kandydaci w tych wyborach muszą brać pod uwagę.
Po pierwsze, elastyczność. Polityka nigdy nie była dziedziną, w której kolejne sekwencje działań da się rozpisać w tabelce i punkt po punkcie zrealizować. W polityce wygrywa ten, kto szybciej dostosowuje się do błyskawicznie zmieniających się okoliczności. Dokładnie to było kluczem do piątku w Końskich. Nie przypadkiem najwięcej po debatach mówiło się o Joanne Senyszyn, Krzysztofie Stanowskim i Szymonie Hołowni - oni najlepiej odnaleźli się w happeningowo-improwizacyjnym modelu tych debat. Rafał Trzaskowski zaplanował sobie ten dzień zupełnie inaczej - i pod koniec debat trudno było mu ukryć irytację tym, że rzeczywistość rozjechała się z jego oczekiwaniami. Trudno coś powiedzieć o Karolu Nawrockim. On we wszystkich momentach tej kampanii jest doskonale nijaki. Taki też był w piątek.
Po drugie, dostęp do mediów. Telewizje informacyjne postrzegaliśmy jako swoiste agory debaty publicznej. Nigdy nie był to teren obiektywnie równy dla wszystkich - ale jednak aspekt przestrzeni do dyskusji był postrzegany jako najważniejszy. W piątek w Końskich było inaczej. Tam liczyli się ci, którzy mieli wsparcie telewizji informacyjnych, pozostali kandydaci musieli się dostosować do narzucanych przez nich reguł. Telewizje informacyjne w tym przypadku spełniły rolę broni. Bardzo groźna dla demokracji tendencja.
Po trzecie, kalendarz wyborczy. Do wyborów jest ponad miesiąc. Druga, finałowa część kampanii rozpocznie się dopiero po Wielkanocy, albo nawet po Majówce. Wtedy bieg spraw gwałtownie przyspieszy, wtedy elastyczność poszczególnych kandydatów, ich zdolność do dostosowywania się do sytuacji będzie najbardziej istotna. Nawet najbardziej efektowne zwycięstwo w debacie w kwietniu w żaden sposób nie przełoży się na wynik wyborczy w maju. Odwrotnie, przegrywający dziś mogą tę swoją porażkę wykorzystać do sukcesu na mecie. Polityka to sztuka mobilizowania własnych zwolenników i demobilizowania wyborców rywali. Metod osiągania tych dwóch celów, ale w kampanii wyborczej chodzi przede wszystkim o to. I przez ten pryzmat należy patrzeć na obecną debatową triadę.
