Polaryzacja i wojna polsko-polska
Dla wielu wyborców (nie tylko w Polsce), najważniejszą kwestią w polityce nie są programy, rozwiązania czy projekty ustaw, które każda partia podobno ma w szufladach, a emocje. A cóż generuje większe emocje, niż postać lidera, zwłaszcza takiego, który wzbudza kontrowersje, jest wyrazisty i pasuje do stwierdzenia, że „można go kochać lub nienawidzić, ale na pewno nie być wobec niego obojętnym”.
W XXI wieku w Polsce jest takich dwóch polityków – Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. To oni, już od około 20 lat, kiedy szli (jak się wtedy wydawało) razem po władzę, gdy coraz bardziej sypał się obóz SLD-owski, stworzyli dwa zwalczające się dziś obozy, które nadają ton rywalizacji politycznej. Odkąd PO-PiS jako porozumienie dwóch sił (wówczas centroprawicowych) przestał istnieć, gdyż Kaczyński i Tusk nie dogadali się w 2005 roku, polaryzacja w Polsce nabrała tempa. Oba obozy zaczęły się coraz bardziej radykalizować.
Punkt przełomowy dla polskiej polityki
Jednym z przełomowych punktów była katastrofa smoleńska, a zwłaszcza to, co zaczęło się dziać jakiś czas po niej. Awantura o krzyż przed Pałacem Prezydenckim czy ostre słowa i oskarżenia na miesięcznicach to tylko wierzchołek góry lodowej. Mimo, że od tragedii z ranka 10 kwietnia 2010 roku minęło już 14 lat, to atmosfera wokół tej sprawy dalej jest gęsta.
I to sprowadza nas do pierwszego ze zdarzeń z 10 września, które są punktem wyjścia niniejszego tekstu. Jak co miesiąc, prezes PiS oraz politycy tej partii udali się na warszawski plac Piłsudskiego, by upamiętnić ofiary katastrofy. I tradycyjnie, pojawiła się tam grupa „aktywistów”, która postanowiła im przeszkadzać i postawić pod pomnikiem wieniec z tabliczką, oskarżającą wprost Lecha Kaczyńskiego o spowodowanie katastrofy smoleńskiej.
Jak zawsze doszło do przepychanek, mimo obecności na miejscu policji. Jednak tym razem nie skończyło się na „wymianie uprzejmości” i walce o sporny wieniec. Zbigniew Komosa, jeden z tych, którzy regularnie pojawiają się na pl. Piłsudskiego, został dwukrotnie uderzony w twarz przed lidera PiS.
Wydawać by się mogło, że mimo tego, iż takie zachowanie nie może mieć usprawiedliwienia, gdyż przemoc w polityce jest absolutnie dyskwalifikująca, to dla wielu osób, które są w obozie zwolenników (czy chyba bardziej fanatyków?) PiS, postępowanie Kaczyńskiego było odpowiednie.
Sam prezes mówi, że „niczego nie żałuje”, a osoby, które go atakowały nazwał „bandą rosyjskich agentów”.
Tu należy zadać jednak pytanie: jaki cel mają działania „aktywistów”? Czemu ci ludzie, zamiast zająć się czymś pożytecznym, przychodzą co miesiąc zakłócać czyjąś żałobę? Skoro są przeciwni temu, w jaki sposób PiS wykorzystuje katastrofę smoleńską do celów politycznych, to czy nie lepiej by było po prostu sprawę przemilczeć? Prowokacje i ataki na osoby przychodzące 10. dnia każdego miesiąca, zwłaszcza w wykonaniu tak kontrowersyjnych osób, jak Arkadiusz Szczurek czy Katarzyna „Babcia Kasia” Augustynek, tylko nakręcają atmosferę walki.
Demokracja walcząca?
I właśnie w taką retorykę, choć ze zdecydowanie innej strony, wpisała się także wypowiedź premiera Donalda Tuska z wtorku.
„Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej” – powiedział szef rządu w Senacie podczas narady Kierowników Placówek Zagranicznych.
Co autor miał na myśli? Otóż zapowiedział, że władza będzie robić takie rzeczy, które mogą być uznawane przez autorytety prawnicze za niezgodne z prawem, gdyż rządząca ekipa „ma obowiązek działania”.
Wydawać by się mogło, że ekipa, której jednym z głównych haseł wyborczych było „przywrócenie praworządności”, i która od niemal samego początku rządów PiS trąbiła o „końcu demokracji”, „dyktaturze” i tym podobnych rzeczach, sama będzie niczym żona Cezara, zwłaszcza na tym polu.
Najwyraźniej jest jednak „prawda kampanii” i „prawda rządzenia”, więc jakieś tam autorytety prawnicze nie mogą bruździć rządzącym przy rzekomym „przywracaniu praworządności”. Dlatego premier wycofa kontrasygnatę, choć nikt nigdy czegoś takiego nie robił, dlatego w sposób w zasadzie siłowy przejęto prokuraturę i media publiczne.
Głos radykałów bierze górę
No i znów, zwolennicy koalicji 15 października, skoro chcieli praworządności i poprawy standardów, raczej nie powinni być zadowoleni z takiego kursu. I choć pojawiają się takie opinie, to jednak dużo głośniejszy jest przekaz tych najbardziej radykalnych, określanych czasem zbiorczo jako „Silni Razem”, którzy od samego początku wzywali do „dnia sznura” i włączenia pełnej mocy walca rozliczeń rządów Zjednoczonej Prawicy.
Te dwa wydarzenia z wtorku 10 września 2024 roku pokazują, że jeszcze długo polska polityka będzie w okowach wojny polsko-polskiej dwóch zwalczających się obozów. Skoro ich liderzy stoją na barykadach w pierwszej linii, to tym bardziej „szeregowi” będą zaciekle walczyć do końca. Rzeczpospolitej lub ich.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!