Zaintrygowany rzucasz okiem na ekran i z narastającym zdumieniem czytasz wiadomość, że w odległości 20-30 metrów od ciebie może znajdować się osoba zakażona koronawirusem. Natychmiast rozglądasz się nerwowo wokół siebie i rzeczywiście dostrzegasz blisko mężczyznę, który pod twoim spojrzeniem zaczyna zdradzać niepokój. Patrzysz na niego z wyrzutem, bo przecież powinien siedzieć w domu na kwarantannie, po czym odwracasz się i szybko odchodzisz.
Jeśli powyższy fragment wzięliście za początek powieści fantastycznej opartej na kanwie ostatnich wydarzeń, to muszę was rozczarować, bo takiej nie zamierzam stworzyć. Wbrew pozorom nie jest to jednak żadna fantastyka. Zdaniem niektórych ekspertów, właśnie między innymi dzięki takiemu zaawansowanemu technologicznie systemowi udało się Chińczykom wyjść w miarę obronną ręką z epidemii. Najnowsze informacje wskazują na to, że najgorsze mają już za sobą, w przeciwieństwie do Europy, gdzie koronawi-rus dopiero się rozkręca.
O co chodziło Chińczykom? Ponieważ niemal każdy nosi przy sobie komórkę, łatwo go namierzyć i zlokalizować z dużą dokładnością, więc możliwe było „śledzenie” osób pochodzących z prowincji Wuhan i krążących po kraju. Być może słyszeliście już o testowanym w Chinach od kilku lat Systemie Zaufania Społecznego, który w państwach uznawanych za demokratyczne kojarzy się raczej z inwigilacją ludzi na masową skalę w duchu książek George’a Orwella.
Gdyby nasz rząd dysponował takimi wyrafinowanymi narzędziami, minister Mariusz Kamiński nie musiałby wysyłać policjantów pod adresy wskazane, jako miejsca pobytu zakażonych wirusem, by wykluczyć ich ryzykowne i lekkomyślne krążenie w przestrzeni publicznej. W dodatku ten bardzo inteligentny system wysyłałby esemesy z ostrzeżeniami do tych wszystkich, którzy znaleźli się pechowo w pobliżu uciekiniera z kwarantanny.
Wracając do Chińczyków... Według oficjalnej wersji, System Zaufania Społecznego ma promować dobrych obywateli, którzy nie łamią przepisów, zachowują się kulturalnie, nie zalegają z ratami kredytów itd. W zamian mogą liczyć na różne zniżki, chociażby przy zakupie biletu na pociąg, opłacie za przedszkole dziecka czy zaciąganiu pożyczki w banku. Nic dziwnego, że gdy zaczęto parę lat temu tworzyć bazę informacji dla systemu, to olbrzymia większość ludzi podeszła do tego z entuzjazmem, zgadzając się na przetwarzanie informacji na przykład ze swoich kart kredytowych i smartfonów.
Nie da się ukryć, że jest to jakaś forma porządku i wcale nie jestem przekonany, że akceptowana tylko w mocarstwie azjatyckim. Załóżmy, że dla przestraszonych Polaków korzyści z posiadania systemu potrafiącego zapanować nad epidemią staną się najważniejsze. Niemożliwe? Jeszcze niedawno też tak sądziłem.
